FPP (ang. First Person Perspective) to gry komputerowe, w których gracz ogląda świat gry z perspektywy pierwszej osoby, czyli oczami bohatera. Mogą to być gry przygodowe, fabularne czy strzelanki. Ja tu głównie będę pisał sobie właśnie o tych ostatnich, czyli FPS (ang. First Person Shooter).
Moja przygoda z tymi grami zaczęła się w 3 klasie zawodówki. Nowy przedmiot, informatyka. Nieobowiązkowy. Jako posiadacz popularnego wtedy komputera ATARI, zacząłem uczęszczać na zajęcia z informatyki. Myślałem, że nauczą nas programowania. A tu guzik. Każdy robił co chciał czyli prawie wszyscy grali.
Wtedy pierwszy raz zobaczyłem Wolfenstein 3D. Nie wykazywałem zainteresowania tą grą jak i samymi zajęciami. Byłem rozczarowany. Chciałem się coś nauczyć, a tu tylko grają. Co to za przyjemność siedzieć w szkole do 4 czy 5 popołudniu i giercować. To już wolę sobie w domu pograć lub coś pokombinować na moim małym Atari. Przestałem chodzić na zajęcia. Słuchałem tylko jak na przerwach koledzy przeżywają Wolfa.
-Co? Nie możesz 100% zdobyć na tej planszy?
-Ty! A udało ci się tego bossa rozwalić? Ale trudny jest co nie?
Na mnie Wolfenstein 3D nie wywarł takiego wrażenia jak na kolegach. Wtedy, na tamtą chwilę. I z perspektywy czasu, wiem, że tylko dlatego, iż nie miałem okazji zagrać w niego. Jest duża różnica między popatrzeniem, a zagraniem.
Zawodówka się skończyła, technikum się skończyło, zaczęło się uciekanie przed wojskiem. 😉 Może jakieś studium … informatyczne? Kiedyś mnie to interesowało, więc czemu nie. Akurat w tym czasie w moim mieście powstało pierwsze Policealne Studium Informatyczne, prowadzone przez znaną i cenioną w owym czasie firmę informatyczną. Zapisałem się.
Zaczęła się nauka no i oczywiście gierki na przerwach między zajęciami. Na początku znów tylko przyglądałem się jak koledzy grają w Wolfa, Dooma, Hexena, StarCrafta i inne. Ale pewnego dnia, jedna gra, jedno zagranie w nią, sprawiło, że gry FPP wciągnęły mnie jak chodzenie po bagnach.
Któregoś dnia, jeszcze w pierwszym miesiącu nauki, jeden z wykładowców zapytał mnie i kolegę, czy zagramy z nim w Kłejka w detmecz (pozdrowienia dla Zbyszka S.).
Nie wiedziałem o co mu chodzi. Szybko wytłumaczył, że będziemy grać w tą samą grę, każdy na swoim kompie i będziemy strzelać do siebie. To był szok. Nigdy czegoś takiego nie widziałem.
Nie mogłem wyjść z podziwu. Czułem się jak bym był tam w środku, poruszał się w jakimś zamczysku. Przemierzał jego korytarze, komnaty, podziemia i okolice na zewnątrz. Fosy, mury i dziedzińce. Szok, podziw, fascynacja.
Pierwszy kontakt z Kłejasem nie był graniem, lecz podziwianiem i poznawaniem lokacji. Zresztą, gdzie tu mowa o graniu, jeśli nasz wykładowca latał jak szalony, że nawet nie zdążyłem go dojrzeć, a już zbierałem na twarz rakietę.
Najbardziej zafascynował mnie w Quake klimat i budowa pomieszczeń. Głównie wielopoziomowość (schody, windy, pułki). Nigdy czegoś takiego nie widziałem i to mnie cholernie ruszyło. Bardzo podobało mi się to, że kieruję jakimś ludkiem, poruszam się w jakiejś lokacji, że widzę oczami tego ludka i to uczucie jak bym to JA SAM był TAM naprawdę. Coś niesamowitego! I ta klimatyczna, „naturalna” i mroczna grafika, a nie jakiś komiks, kolorowanka jak w Wolfie czy innych grach.
Śmiało mogę powiedzieć, że tego dnia, moim ulubionym gatunkiem gier zostały FPPki. (Choć wtedy jeszcze nie wiedziałem, że tak się określa ten rodzaj gier).
Od tego dnia zaczęło się wcześniejsze przychodzenie do szkoły (tak z 2 godziny przed zajęciami) i zostawanie z godzinkę po zajęciach w wiadomym celu. 😉 Mnie i kilku kolesi z klasy owładnął szał Kłejka. Fascynacja nim była tak wielka, że śnił nam się po nocach.
Po tygodniu, zacząłem się zastanawiać jak nasz wykładowca trafia nas stojąc gdzieś wyżej od nas. Stoi na schodach czy jakiejś półce lub tak wysoko, że go nawet nie widzę, a jego rakieta leci we mnie. Zacząłem szukać w opcjach i znalazłem patrzenie góra-dół. Jaka radość móc się rozglądać i rozwalić kogoś kto jest na niższym lub wyższym poziomie niż ja. Znów fascynacja bo teraz jeszcze bardziej czuć ten trój wymiar, przestrzeń. WOW!
Dzięki temu przez jakieś 2 dni miałem przewagę nad kolegami. Wreszcie spytali jak to robię. Powiedziałem co i jak i znów nasze walki były bardziej wyrównane. Oczywiście te między nami, bo te z wykładowcą były bezkonkurencyjne. 🙂 Pan Zbyszek robił nas jak chciał.
Nawet jak się zmawialiśmy przed grą, że wszyscy będziemy grać na niego, że do siebie nie będziemy strzelać to i tak robił sobie z nas mięso armatnie. Zresztą po kilku minutach gry, zauważał, że gramy wszyscy na niego, więc zmieniał kolor gracza i już było po zawodach. 🙂
Gdzieś tak po miesiącu giercowania zauważyłem, że nasz mistrz porusza się znacznie szybciej od nas. Pytam go:
– Dlaczego nie mogę pana dogonić?
– Bo biegam, a nie chodzę. Trzymaj shift to będziesz biegł.
O w mordę! Rzeczywiście! Ruszam się szybciej! Znów coś nowego. Znów podnieta. 😀
Po jakimś czasie stwierdziłem, że przydało by się chodzenie w bok, bo jak leci we mnie rakieta, to nim zdążę się obrócić o 90 stopni i zejść z jej toru lotu, moja głowa leży już na ziemi bryzgając krwią. 😉 Znów pogrzebałem w opcjach i znalazłem coś takiego jak strafe. 🙂 Ale odkrycie co? 😉 W ogóle nieźli z nas goście byli, zabierają się do gry, a opcje ustawiają i odkrywają po miesiącu grania. 😀 Teraz wciskając alt+kierunek unikałem rakiety, mając wciąż przeciwnika przed oczami. Znów miałem trochę przewagi nad kolegami. :>
Giercowanie dłużej niż 2 godziny sprawiało nam ból palców i nadgarstków. Graliśmy wtedy w ten sposób: Broń zmienialiśmy klawiszami z cyferkami. Wiązało się to z oderwaniem prawej ręki od kursorów (przez co przez chwilę stało się bez ruchu) lub lewej ręki (przez co przez chwilę nie patrzyło się w monitor, bo ciężko było powyginać palce do poprzedniej pozycji i utrafić nimi w poszczególne klawisze bez patrzenia na klawiaturę). 🙂
Prawa ręka sterowała strzałkami (poruszanie się), a lewa obsługiwała:
– Ctrl (strzelanie, mały palec),
– Shift (bieganie, palec serdeczny),
– A i Z (Patrzenie góra dół, środkowy i wskazujący)
– Alt i Space (strafe i skok, kciuk)
Później kombinowałem tak, że wciskałem zapałkę lub kawałek papieru by zablokować shift, aż znalazłem w opcjach takie coś jak Always Run. 🙂 Znów odkrycie, co. 🙂
I tak sobie graliśmy i graliśmy udoskonalając swoje umiejętności. 😉 Z reguły zawsze miałem trochę przewagi nad qmplami (pozdrowienia dla Piotra L. 'PEPE’), bo lubiłem zwiedzać zakamarki, przez co znajdywałem różne sekrety lub półki i podwyższenia. Do tych drugich dostawałem się gdy dostałem od kogoś rakietą pod nogi lub sam przypadkiem sobie strzeliłem. Wlatywałem wtedy na jakieś półki, podwyższenie, gdzie normalnym skokiem nie można było się dostać. Zazwyczaj następował wtedy wybuch śmiechu i teksty typu: „Ale go w kosmos wywaliło”, „Widziałeś jak poleciałem?” 🙂
Szał Kłeja tak nas ogarnął, że zaczęliśmy uciekać z wykładów, by tylko sobie pomłócić. Pozdrowienia dla Romana T. 'GINTERa’. Romek dawał nam klucze od sali komputerowej i zawsze prosił o ciszę podczas grania … ciężko z tym było. 😀
Pani dyrektor szkoły (pozdrowienia dla Wioletty M. wtedy jeszcze O.) wkurzyła się na nas, że spędzamy czas przeznaczony na wykłady w pracowniach komputerowych grając w Q i wydzieramy się przy tym na cały budynek.
Oj głośno było, głośno:
– kurwaaa!
– AAAAA, zabiję cię za tooo!
– ty chuju!
– no kurwa, dopiero się wyświęciłem, nie miałem giwery, a ty mnie kutasie po plerach zajebałeś?!
– spierdalaj chamie!
– prądem?! nas bohaterów prądem kurwa?!”
Psychole? No może trochę. 😉 Wszystkie teksty były krzyczane na wesoło, w żartach, a że z lekka wulgarnie, to detal. 😉 Radocha jak cholera, duży ubaw i frajda z gry. 🙂 Zabawne sytuacje, jak jeden stoi na głowie drugiemu, nie widzą się, ale dziwią się i czują, że coś jest nie tak i nagle rakieta rozpieprza ich obu. Wybuch śmiechu tego co trafił dwóch na raz i śmiech tych trafionych, gdy dowiedzieli się co się stało. Ogólnie wypasiona zabawa. Każda mapa była dobra. W Quake nawet mapy SP są bardzo grywalne i fajne w trybie DM.
Granie sprawiało nam mnóstwo radochy i zabawy, ale zaczęliśmy coraz bardziej olewać wykłady i w końcu p. dyrektor tak się wkurzyła, że zablokowali nam dostęp do wszystkich gier na serwerze. 🙁
Pozostawało giercowanie w domu. Jednak komp który kupiłem od kolesia z klasy (pozdrowienia dla Daniela W. 'DANIO’) był za słaby na Q. Zresztą samemu to nie to samo. No cóż. Pogrywało się w Catacumb, Wolfenstein 3D, Doom, Root, Duke Nukem 3D. Jednak to nie to. W singlu nie ma tyle fanu z grania co w multi.
Przed końcem roku szkolnego p. dyrektor zlitowała się i pozwoliła nam znów rozkoszować się grą w Quake. Któregoś dnia jeden z kolegów (pozdrowienia dla Marka S. 'KILLER’) powiedział, że jego sąsiad wytłumaczył mu co trzeba zrobić by mieć celownik. WOW! Znów coś nowego. Wiemy już (dopiero) o istnieniu konsoli. Lepiej się gra i trafia mając włączony celownik. 🙂 Potem przyszły wakacje i granie się skończyło. :/
Koniec wakacji, kolejny rok nauki i rozkoszowania się wspólną grą. 🙂 Nasza radość była jeszcze większa, ponieważ została oddana nowa sala komputerowa z nowymi, mocnymi (jak na tamte czasy) kompami. Już w pierwszych dniach nowego roku szkolnego, 'KILLER’ powiedział, że wie co i jak by grać myszką, że lepiej się gra myszką, lepiej się celuje, że można ustawić zmianę giwer pod jednym klawiszem.
Kurcze, to jest naprawdę niesamowite uczucie, gdy co jakiś czas odkrywasz lub dowiadujesz się czegoś nowego o grze, która wydawała ci się już znana.
Dzięki temu odkrywasz ją od nowa, inaczej zaczynasz na nią patrzeć. Jej nowe oblicze znów zaczyna cię fascynować i gra nie nudzi ci się przez długi czas.
Przyzwyczajanie się do nowego sterowania zajęło ok godzinki gry. Rzeczywiście myszą gra się lepiej. Teraz jedną ręką obsługuję tyle co przedtem 6-7 klawiszami. Kontrola, płynność, celność, szybkość, wszystko lepiej. Po kilku dniach inni qmple zauważyli, że granie myszą daje przewagę. (Pozdrowienia dla Marcina Ł. 'VOLF’). W sumie z naszej szkolnej paczki kłejkomaniaków 😉 tylko jeden przez kilka lat grał zawzięcie samą klawiaturą. (Pozdrowienia dla Dariusza G. 'DAREK’).
Któregoś dnia 'KILLER’ zapytał, „Chłopaki, a może byśmy sobie w Kłejka dwójkę pograli? Też jest fajny. Mi nawet trochę bardziej się podoba od jedynki, bo można sobie postaci wybierać.”
Z początku wszyscy mieliśmy mieszane uczucia. Z jednej strony fajne, bo:
– duży wybór postaci, widać kto jest kto, łatwiej można go rozpoznać,
– grafika naprawdę spoko, ładniejsza, dokładniejsza, mniejsza pixeloza,
– mapy w Singlu ciekawe, duże i mnogo ich, dużo czasu trzeba spędzić przy kompie by ukończyć grę,
– ilość giwer, przedmioty, wow.
Jednak z drugiej strony:
– gdzie ta szybkość i dynamika gry?!!,
– gdzie do cholery jest szybkość i pałer rakiety?!,
– gdzie jest kultowy topór i zajebista spawara?!,
– dlaczego qrwa czas zmiany broni doprowadza do szału?! Nim zmienię giwerę to zdążę 2 razy zginąć!,
– singlowe mapy są kiepskie do deathmatch, ech, nie to co Q1.
Dlatego z początku graliśmy kompromisowo, trochę w Q1 trochę w Q2. Nie mogliśmy się przekonać do Q2. Podobał nam się, ale denerwowały nas jego wady. W sumie to nie wady tylko cechy do których nie mogliśmy się przyzwyczaić.
Któregoś dnia wszyscy słuchacze mogli wreszcie korzystać z netu. 🙂
No i zaczęło się zdobywanie nowych informacji i dodatków do kłejków. Konsola, konfigi, mapy, mody, modele, skiny … mieliśmy co robić. 🙂
Nawet nie zwróciliśmy uwagi, że powolna zmiana broni ma swoje zalety. Trzeba grać bardziej taktycznie, wiedzieć czy starczy amunicji, czy lepiej się wycofać, schować, zmienić broń i wrócić do ataku czy od razu spierdalać. 😉
Na plus jeszcze to, że na Q2DM1 można grać godzinami, że Super Shotgun, Chain Gun i Super Blaster to spoko giwerki. Że dodatkowe mapy z netu są ekstra. Że niektóre mody to zupełnie inna gra, która też może rajcować. Że oglądając demka można się czegoś nauczyć.
No właśnie, demka. Przyszedł czas na triki.
Do tej pory śmieję się z siebie jak sobie przypominam pierwszą lekcję. 😀 Mianowicie, nim zaczęliśmy oglądać demka, w jakimś czasopiśmie znalazłem przewodnik, jak grać w Q2 na mapkach DM. Była tam opisana 'ścieżka zdrowia’ na Q2DM1. Przestudiowałem 😉 w domu teorię i w szkole przeszedłem do praktyki. Skupiłem się na mniej więcej takiej części tekstu:
pomieszczenie z trzema skrzyniami, zbroja, plecak, megahealth. Po małych skrzyniach wskocz po zbroję, długi skok ze skrzyni po plecak i skok na rakiecie po dużą apteczkę.
Wcześniej już się zastanawiałem jak tam wejść. Co to jest ten skok na rakiecie? Jak to zrobić?
Nie uwierzycie co ja chciałem zrobić i jak zrozumiałem „skok na rakiecie”.
No więc tak, stojąc na skrzyni, gdzie plecak, strzelałem rakietą w megasa i skakałem. I nic. Pomyślałem, że to nie wyjdzie bo za wysoko. Więc stanąłem na skrzyni gdzie zbroja i sobie myślę, teraz się uda, bo te skrzynie mają taką samą wysokość. Znów strzał w apteczkę i próba wskoku na rakietę. Myślałem, że „wskok na rakiecie” to wystrzelenie rakiety, potem wskoczenie na lecącą rakietę i stojąc na niej jak na deskorolce-deskolotni (jak w filmie „Powrót do przyszłości”) dolecę po dużą apteczkę. 😉 Próbowałem to wykonać przez jakieś 15-20 min. W końcu zdenerwowałem się, że nie umiem tego zrobić i ze złości wypaliłem rakietę pod nogi by się rozwalić … i nagle olśnienie. Poleciałem do góry. Najpierw radość, że mi się udało i wiem już o co chodzi. Potem wybuch śmiechu. Jaki głupi byłem, że nie zajarzyłem, że „skok na rakiecie” to, to samo co rocketjump. Co prawda dowiedziałem się później, że to tak się nazywa, bo ja to sobie na to mówiłem, strzał rakietą pod nogi. Ale i tak śmiałem się z siebie, bo rocketjumpa wykorzystywałem już w Q1, więc czemu nie przyszło mi do głowy, że w Q2 też można go zrobić? 🙂 Jaki człowiek niedomyślny jest czasem w najprostszych sprawach. 😀
No i tak sobie mijały tygodnie szkoły i giercowania. Co jakiś czas ktoś przynosił jakąś gierkę lub jej demo i testowaliśmy nimi nowe kompy. 😉
To były fajne czasy. Mogliśmy sobie wymieniać opinie, porównywać, wytykać, chwalić i takie tam. Ogólnie to nasza paczka szkolnych kłejkowców fajnie spędzała czas na dyskusjach o różnych grach. Nawet były takie pomysły by założyć klan, ale szybko się zniechęciliśmy.
„Cienaki jesteśmy. Zobacz jak ten czy tamten wymiata na tym demie.” To były fajne czasy, które miło wspominamy z łezką w oku.
Po szkole lub po pracy, zostawałem jeszcze z 1-2h w sali komputerowej by tłuc z kolegą (pozdrowienia dla Romka T. 'GINTER’) w Q2 Cooperative. Graliśmy we dwóch po sieci w standardowe mapy, w dodatkowe mission packi, w mapy z netu, w mody.
No i tak sielankowo mijały dni w szkole. Trochę nauki, trochę Q2, trochę netu, trochę testowania gier z różnych czasopism, które co trochę ktoś przynosił. I w ten sposób któregoś dnia zobaczyliśmy grę Unreal.
Ta gra zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Zresztą nie tylko na mnie. Obok mnie siedział 'VOLF’. Zainteresowało go to, że na moim monitorze jest coś nowego, innego, czego jeszcze nie widział. Przysunął się bliżej zapominając o swoim kompie. Co chwilę wypuszczaliśmy jęki zachwytu grą.
– Jaaaa
– WOW!
– Ale czad
– spooko!
– zoobaacz!
Grafika (i to w trybie software) wbiła nas w krzesła. Od odgłosów otoczenia dostawaliśmy gęsiej skórki. Fascynacja i strach zarazem. Zwłaszcza w tym momencie jak było słychać krzyk, odgłos strzału i błysk światła w szczelinie pod drzwiami …
– jej.. co się tam stało?
Klimat tej gry jest niesamowity i niepowtarzalny. Prawie się w portki posikałem z wrażenia, gdy zobaczyłem i dosłownie poczułem tą przestrzeń po wyjściu na powierzchnię z rozbitego statku kosmicznego. To było takie wrażenie, że „poczułem” powiew świeżego powietrza. Te drzewa. Jeziorko, rybki. Domek. W nim kominek, mebelki. Ta przepaść, rzeka i wodooospaaad! Jeezuu! To uczucie ogromnej przestrzeni. Qrwa! Tego się nie da opisać. To trzeba zobaczyć i poczuć. Nie wiem jak to jest możliwe, ale grając w Unreal tak się wczuwam, że … że naprawdę to ja tam jestem. Podchodzę do przepaści i czuję strach, boję się, że spadnę. Te zwierzątka są prawdziwe, są tam naprawdę, żyją własnym życiem.
Jak programiści tej gry to zrobili, że grając odczuwam strach, fascynację krajobrazem i przestrzenią, ciekawość zwiedzania wszystkich zakamarków, konieczność bronienia słabszych istot, nie krzywdzenia ich, nie przeszkadzania im w swoich sprawach, smutek po śmierci któregoś z nich?
A może to ja jestem stuknięty, że tak bardzo wczuwam się w grę?
I jeszcze te odgłosy otoczenia i świetna muza zmieniająca tempo i melodię w zależności od akcji.
Po prostu SUPER ZAJEBISTE WOW!
Jakoś w połowie roku szkolnego zostałem posiadaczem lepszego komputera. 🙂
Kolejnym tytułem, który bardzo mi się spodobał był Unreal Tournament. Co prawda przy nim z zachwytu i zdziwienia szczęka mi nie opadła. Byłem przygotowany. Czułem czego można się spodziewać po UT, gdy widziało się już Unreal. 🙂
Zdziwił mnie brak trybu single. Szybko jednak zrozumiałem, że to już inna gra. To już nie jest przygoda, zwiedzanie itp. tylko rozwałka. 🙂 I to jaka fajna. :> Świetna i dopracowana gra. Pierwsze co mi się spodobało to menu. Moim zdaniem bardziej funkcjonalne i bardziej przejrzyste od tych najczęściej spotykanych w grach FPP. W menu jeszcze fajną rzeczą są animacje z opisem broni i postaci. Inna fana rzecz w jednym i drugim Unreal’u to zmiana hud’a z poziomu menu, a nie jakimiś poleceniami konsoli. Grafika bardzo ładna i staranna. Nawet przy niskich ustawieniach wygląda spoko. Zajebiście wygląda woda. Bardzo realistycznie. Fajnie widać to na mapie z żaglowcem. Na najniższym pokładzie woda wygląda jakby przeciskała się szczelinami między deskami. Spodobał mi się jeszcze jeden inny drobiazg, na który z początku nie zwróciłem uwagi. Na mapie z trzema wieżowcami, na ścianie, jak baner reklamowy, jest scroll, który wyświetla imię i punkty prowadzącego aktualnie gracza. Fajny bajer. 🙂 Ilość broni, map, trybów gry, odzywki botów i ta muuzaaa … wypas!
Potem był Quake 3. Oooo w mordę! Jak pierwszy raz w to zagrałem, rodzinka stwierdziła, że ze świrowałem. Później opowiadali mi, że przez godzinę nie docierało nic do mnie. Nie słyszałem co do mnie mówią, nie zwróciłem uwagi, że przyszła moja kobitka, normalnie gość odjechał. Jak bym miał klapki na oczach i nie widział nic prócz monitora. Siedziałem z wywalonym językiem i diabelskim uśmieszkiem. Co chwilę wybuchałem szyderczym śmiechem i okrzykiem JEEEAAAA, gdy krew botów bryzgała na ściany. :>
Następnego dnia, opowiadałem kolegą jaka to zajebista sieczkarnia. 😉 Grafa spoko, super itp. Ładna, dokładna, niezły klimat. Extra te żyjące elementy. A intro to, to … JEEEAAA, HA, HA, HA!!! :> I te drobiazgi graficzne, dym, wybuch, bąbelki powietrza pod wodą i ta fontanna czerwonej farby :> i plamy na podłodze i ścianach, he he. :>
Szkoda tylko, że trzeba porządną maszynę by sobie przyjemnie pograć. Na moim nowym i dość mocnym kompie tru.dno się gra, bo gier.ka się z lek.ka przy.ci.na 😉
Kolejną grą którą widziałem i bardzo mi się spodobała był Half-Life. Pominę już rozpisywanie się na temat grafiki, dźwięku, giwer itp. To, że najpierw widziałem grafiki Q3A, a potem HL, nie oznacza, że te z HL są gorsze czy mniej mi się podobają. To dwie różne gry. Każda jest inna, każda ma w sobie 'to coś’. Pierwszą rzeczą która bardzo mi się podoba w HL to samouczek. Taki mały bajer, ale bardzo fajny. Pozwala zapoznać się z grą, oswoić ze sterowaniem i innymi podstawowymi rzeczami. Fajna sprawa. Kolejna rzecz to świetny klimat strachu. Mnóstwo momentów tego typu, że gram sobie spokojnie i nagle BUU!, a ja AAAA!!, ręce się trzęsą i w ogóle. Fajna sprawa poczuć tak klimat gry, by mieć takie reakcje. 🙂 Podobny klimacik udało mi się złapać jeszcze w Resident Evil 2. Oj srałem po gaciach nieźle. 😉
Później przez dłuższy czas grałem w starocie lub mało ciekawe i nie robiące na mnie większego wrażenia nowości. Tak było do chwili gdy w moje łapy wpadł Soldier Of Fortune 2. Fajna grafika, dźwięki giwer, scenariusz. Najbardziej spodobały mi się etapy rozgrywające się w dżungli. Skradanie się od drzewa do drzewa, czołganie się w zaroślach, wytężanie wzroku i ocena czy ten ciemny kształt to przeciwnik czy tylko jakiś krzaczek czy listek.
Potem było Return To Castle Wolfenstein. Nieźle się wczułem w klimacik. Zwiedzając lokacje gry, czułem się jak bym odkrywał tajemnice niemieckich bunkrów, kwater, baz wojskowych, tajnych laboratoriów. Przechadzając się wąskimi uliczkami miasteczka, miałem wrażenie, że znalazłem się w wersji sensacyjnej świata serialu Alo Alo. Była to pierwsza gra FPP, która wciągnęła moją żonę na tyle, że przeszłą ją całą. Ta gra przyczyniła się też do zwiększenia mojego zainteresowania fortyfikacjami.
Przez jakiś czas w nic nie grałem. Jednak czytałem zapowiedzi nowych gier, oglądałem filmiki. Na kilka tytułów czekałem z niecierpliwością. I któregoś dnia w jednym z czasopism pojawiło się wreszcie demo Far Cry.
Ta gra zwaliła mnie z nóg. Rewolucja, przełom, technologiczny szok. Gra pojawiła się bez wielkiego rozgłosu, fajerwerków, wcześniejszego zachwalania, że będzie w niej to i tamto. Po prostu łup i jest. Wysoko ustawiła poprzeczkę dla innych gier. Wiedziałem, że kolejne tytuły już nie zrobią na mnie takiego wrażenia. To co było zachwalane w innych grach które mają się pojawić za jakiś czas jest JUŻ w Far Cry.
Graficznie gra mnie rozwaliła. Przez pierwsze godziny grania jarałem się widoczkami. Wszystko dopracowane na maksa. Woda, jej przezroczystość, falowanie, ziarenka piasku na plaży. Powalająca, gęsta i różnorodna roślinność oraz ukształtowanie i wielkość terenu. Istny wypas! Do tego jeszcze możliwość przemieszczania się różnymi pojazdami, inteligentni przeciwnicy i zajebiście realistyczna fizyka gry. Zakochałem się w tej grze.
Niby tylko demo a ja przechodziłem jedną mapę kilkanaście razy. Ciągle inaczej, w inny sposób, inną drogą, stosując inną taktykę, używając innych broni. WOW! Dużo ciekawiej jest zgubić się i błądzić po lesie, na otwartej przestrzeni niż przeszukiwać kolejne pomieszczenie w ograniczonej, zamkniętej lokacji jakiejś tam budowli jak ma to miejsce w większości gier.
Ponieważ nie mogłem jeszcze sobie pozwolić na zakup pełnej wersji Far Cry, a chciałem znaleźć się w jakimś nowym wirtualnym świecie, którego jeszcze nie widziałem, nabyłem inną grę na którą czekałem. Painkiller.
Znów nie mogłem się oderwać od kompa. Zajebista młocka z ciekawym scenariuszem. Powrót do korzeni w nowej oprawie. Świetna grafika i klimat. Fajne bronie, zwłaszcza painkiller i kołkownica.
Co plansza to coś nowego. Zupełnie nowi przeciwnicy, nowe lokacje, nowy klimat. Ekstra rozwałka. Pomysłowo i fajnie rozwiązany sposób zdobywania dodatkowych umiejętności. Kolejna gra która wciągnęła moją żonę i kolejna gra którą ukończyła. Sam przechodziłem kilka razy na różnych poziomach trudności. Powtarzałem mapy by odkryć wszystkie karty Czarnego Tarota oraz znaleźć jak najwięcej sekretów. No i gierka wymiata w trybie multi.
Starczy tego pisania. Mogę tak pisać bez końca, bo moja przygoda z grami FPP nadal trwa. Do wielu gier wracam, w niektóre nadal grywam z qmplami na LAN Party, w inne dopiero mam zamiar zagrać.
Na koniec chcę wyjaśnić moim znajomym, którzy uważają mnie za kłejkomaniaka, że lubię te gry NIE ze względu na strzelanie, krew, przemoc itp. Dla mnie przyjemnością jest zwiedzanie lokacji, wrażenie bycia gdzieś tam, przemieszczania się, oglądania, odkrywania, przeżywania przygody. To nie jest tylko samo strzelanie.